środa, 2 kwietnia 2014

Marzec

Marzec...
Marzec upłynął w cieniu politycznych napięć i rozważań na temat: pakować walizkę czy jeszcze nie?
I nie za bardzo miałam głowę do pisania czegokolwiek, oprócz obowiązkowych meldunków o tym, że żyję, wysyłanych do rodziców. Kiedy tylko zaczęły się niepokoje na Krymie większość wolontariuszy po prostu wyjechała z Doniecka. Bardzo mi ich brakuje. Jednak mimo, że obcokrajowcy wyjeżdżali w panice u tubylców żadnej paniki nie widzę, niektórzy nie przejawiają nawet zaniepokojenia. Wydaje mi się, że to po prostu zachodnie media w pogoni za sensacją sieją panikę.
8 marca – dzień kobiet. W krajach poradzieckich bardzo ważne święto, dzień wolny od pracy, który w pracy obowiązkowo należy opić dzień wcześniej (tylko nie na mojej pracy). Mam takie wrażenie, że u nas obchodzenie tego święta jest indywidualnym wyborem, tu na Ukrainie obchodzą go wszyscy. To na ile partner się postara, żeby sprawić przyjemność swojej ukochanej na dzień kobiet ma być miarą jego uczuć (no może trochę przesadzam, ale wszyscy dookoła pytali mnie co Timur zrobił na 8 marca?).
Tak, moje świętowanie zaczęło się jeszcze 7 marca w pracy, od naszego pracodawcy wszystkie kobiety pracujące na zakładzie dostały po bombonierce (a zakład niemały),ja dostałam od naszej brygady bombonierkę i jeszcze od kolegi brygadzisty – razem trzy (do tej pory nie udało się ich zjeść), a na przerwie obiadowej mężczyźni z naszej brygady częstowali nasze panie tortem (biszkopt ze zguścionką i kremem ptysiowym - mniam!). Po powrocie do domu usłyszałam, że mam zakaz wstępu do kuchni, kolację otrzymałam na talerzu od ręki wysuwającej się zza uchylonych kuchennych drzwi. Po kolacji zasnęłam na długo zanim Timur się z tej kuchni wyłonił. Następnego dnia dostałam moje prezenty od Timura (książki z utworami Puszkina – ostatnio postanowiłam przeczytać jeszcze raz Eugeniusza Oniegina i się wciągnęłam) oraz dowiedziałam się czemu poprzedniego wieczora nie zostałam wpuszczona do kuchni – Timur piekł tort „Napoleon”.
Nigdy wcześniej takiego tortu nie jadłam, jest to bardzo wiele cienkich warstw z kruchego ciasta (Timur każdą warstwę osobno wałkował, wycinał a następnie piekł) z kremem zawarnym (krem zawarnoj to zjawisko bliżej nie zbadane, mi najbardziej przypomina krem budyniowy, ale znam dokładnie procesu produkcji). Tort był przepiękny i rozczuliłam się mocno, szkoda tylko, że nie za bardzo był zjadliwy sam z siebie, Timur przypalił krem i cały tort miał mocny posmak spalenizny, próbowaliśmy zabić ten smak skondensowanym mlekiem, były pewne sukcesy, ale nie na tyle spektakularne, żeby tort został zjedzony w całości. Chociaz tak naprawdę smak się dla mnie w tej sytuacji nie za bardzo liczy i tak strasznie się ucieszyłam z tego tortu.


Reszta miesiąca to były spacery z Belti, wahania pogody, wspaniały relaksujący tydzień zwolnienia chorobowego, kiedy to siedziałam w domu porządnie przeziębiona i zasmarkana, ale z psem i nadrabiałam zaległości w oglądaniu seriali. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz