niedziela, 5 stycznia 2014

Torty! czyli coś do herbaty

Tort marchewkowy
Mimo szczerych chęci nie udało mi się napisać tego tekstu przed moim wyjazdem do domu na święta. Dochodzę jednak do wniosku, że dobrze się stało.
W pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia moja starsza siostra wyszła za mąż, w trakcie kameralnego przyjęcia dla najbliższej rodziny na którym świętowaliśmy ten szczęsny dzień, podany został tort. Drogę to kościoła i z powrotem przebyliśmy na wozie drabiniastym zaprzężonym w konie, grudniowe powietrze zaostrzyło mi apetyt do tego stopnia, że byłam w stanie zmieścić w siebie podwójna porcję wszystkiego na obiedzie. Kiedy na stół wjechał tort nie zważając na trzeszczącą sukienkę podsunęłam mój talerz pod nos panny młodej prosząc o przysługującą mi porcję. Boże co za rozczarowanie! Tort był bez smaku. Może z lekką sugestią cukru, i delikatnym echem maliny, nic poza tym. Jestem łasuchem, ciasteczkowym potworem, ale tu na Ukrainie zaczęłam zdradzać ciasteczka z tortami. Torty s tu niesamowite: lekkie i owocowe, albo miodowe, czekoladowe, ze skondensowanym mlekiem, ze spodem z ciasta francuskiego albo miodowika. Ostatnio znowu oglądałam „Ironię losu” klasykę kina radzieckiego, co roku wyświetlanego we wszystkich krajach byłego Związku Radzieckiego na Sylwestra i nowy rok. I tym razem zwróciłam uwagę, że tam prawie każda postać przychodząca w gości tego dnia miała ze sobą obowiązkowo butelkę szampana i, dodatkowo, pudełko z (nie mam najmniejszych wątpliwości) tortem. Pierwszego dnia mojego pobytu na Ukrainie Nastia, moja mentorka, przyszła mnie odwiedzić z tortem. I potem też często się dziwiłam, kiedy na różne organizowane przez wolontariuszy EVS imprezy, zdarzało się że tubylec przyniósł tort.
Nie wiem dokładnie skąd mi się to wzięło. Pamiętam jak prawie na samym początku mojej obecnej pracy dzwoniłam do Timura i prosiłam, żeby kupił tort. Byłam bardzo nową sytuacją zestresowana i okropnie chciało mi się czegoś słodkiego, a konkretnie tortu. Wtedy zaczęliśmy z Timurem próbować asortymentu proponowanego przez pobliskie sklepy (bo torty w Doniecku można kupić w większości spożywczaków).
Dział z tortami w pobliskim supermarkecie
Po kilku miesiącach znalazłam mojego ulubieńca: firmowy tort sieci sklepów Amstor – Kapriz (po polsku kaprys) – jest to tort biszkoptowy, z lekkim śmietankowym kremem i udekorowany owocami, na półkach, gdzie królują miodowe spody i kremy ze zguścionką (czyli z mlekiem skondensowanym) nie jest czymś zbyt pospolitym. Może tort pieczony taśmowo w piekarni należącej do sieci supermarketów nie jest szczytem wyrafinowania, ale mało mnie to obchodzi. Jest pyszny, rewelacyjnie podnosi poziom endorfin, obniża poziom adrenaliny i nie idzie w biodra (w pierwszym okresie mojej obecnej pracy przy zastosowaniu diety tortowej udało mi się nawet co nieco schudnąć).
Skoro już został poruszony ten temat, to wszystkim udającym się w te rejony i mającym szansę skosztować tych wspaniałości dam wskazówkę: szukajcie czerwonego szyldu z białym napisem Luchiano. Jest to najpopularniejsza i najlepsza (a może i jedyna bo innych jakoś nie mogę sobie przypomnieć) sieć sklepów cukierniczych, oferujących, czekoladki, cukierki, ciasteczka, babeczki i torty. Tort, który Nastia przyniosła na nasze pierwsze spotkanie był dziełem właśnie cukierni Luchiano. Na wszystkich rodzinnych uroczystościach u rodziców Timura zawsze na stole stoi Józefina – ulubiony tort jego mamy, produkowany przez ta firmę. Józefina to rzecz jakiej nie zdarzyło mi się jeść w Polsce - to właśnie jest tort z ciasta francuskiego przekładany kremem z dodatkiem skondensowanego mleka. Ukraińcy ten tort uwielbiają. Jest bardzo słodki i niestety można zjeść go bardzo małą porcję, co kłóci się z moją filozofią jedzenia słodyczy, więc nie mogę go zaliczyć do ścisłej czołówki moich ulubionych, ale uczciwie przyznaję, że jest bardzo smaczny, a jeśli ktoś jest spragniony nowych smaków to gorąco polecam.
Jeśli chodzi o jedzenie, to jak zawsze mówił mi mój tata, jem oczami. Dlatego też zdarza mi się nabrać na coś tylko dlatego, że ładnie/apetycznie/zabawnie wygląda, a już nie koniecznie smakuje. Największym takim rozczarowaniem był dla mnie tort biedronkowy.
W jednym z supermarketów, w którym od czasu do czasu robimy z Timurem zakupy do domu, znalazłam malutki tort w kształcie biedronki, wyglądał rewelacyjnie. Dość długo chodziłam wokół niego wahając się (ale należy do stałego asortymentu, więc biedronka kusiła mnie ilekroć weszłam do tamtego sklepu) aż w końcu dałam się skusić. Niestety najsmaczniejszą częścią tego tortu okazała się cienka warstwa czerwonej galaretki pokrywającej grzbiet biedronki, głowa zrobiona z bajaderki też była dosyć smaczna, za to korpusik wypełniony ptasim mleczkiem o smaku i konsystencji tektury i do tego stanowiący większość owada był paskudny. Długo walczyłam z tym tortem, aż w końcu ostatni kawałek wylądował w koszu na śmieci.

Kiedy jechałam do domu na święta spędziłam z Timurem jeden dzień w Charkowie. Uwielbiam to miasto, trochę przypomina mi Kalisz (niektóre ulice). W Charkowie przytulne cukierni i kawiarenki, w których można zapaść się w miękki fotel i schować przed przenikającym chłodem zimowego powietrza, są prawie co dwa kroki (tu jest minus Doniecka – u nas nie ma takich miejsc za bardzo). W dzień naszego wylotu do Warszawy trafiliśmy z Timurem do nowo otwartej kawiarni, gdzie oboje oprócz kawy pochłonęliśmy po kawałku ciasta. Ja połasiłam się na tort marchewkowy, który okazał się być przepyszny i bardzo przypominał mi w smaku tort marchewkowy, który próbowałam kiedyś u mojej matki chrzestnej. Nie będę więc żyłą i podzielę się z Wami przepisem.

CIASTO:
1 i 1/3 szklanki mąki
1/2 torebki proszku do pieczenia
1 i 1/3 szklanki cukru
1 cukier waniliowy
1 płaska łyżeczka soli
3 łyżeczki cynamonu
3 marchewki (ok. 40 dag)
1 szklanka neutralnego oleju 
4 jajka
10 dag posiekanych migdałów
MASA:
5 dag cukru pudru
10 dag masła
20 dag tłustego twarożku śmietankowego
aromat waniliowy (ja ten składnik akurat sobie odpuszczam)

Wymieszaj w misce mąkę z proszkiem do pieczenia, cukrem, cukrem waniliowym, solą i cynamonem. Marchewki zetrzyj na drobnej tarce. Do mąki dodaj olej i wymieszaj. Ucieraj mikserem, kolejno wbijając po jednym jajku. Na koniec dodaj marchewki i migdały. Ciasto dokładnie wymieszaj i przełóż do formy wysmarowanej masłem (ja posypuję też bułką tartą), wyrównaj powierzchnię. Piecz godzinę w temperaturze 170 stopniach C. Jeśli wierzch zanadto się zrumieni, przykryj ciasto pergaminem.
Upieczony torcik wyjmij z piekarnika i pozostaw do ostygnięcia.

Stop masło, odłóż je do ostygnięcia. Utrzyj mikserem twarożek z
cukrem pudrem i aromatem waniliowym (można zamiast tego dodać parę kropel soku z cytryny).
Nie przerywając ucierania powolutku wlewaj masło. Gotową masę rozsmaruj na torcie.

Smacznego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz