sobota, 8 lutego 2014

Bunia, Belti i bałagan

Każdy dzień mija trochę szybciej od poprzedniego, im jesteśmy starsi tym krótsze są nasze dni. Ostatni rok wydał mi się wyjątkowo krótki. W mojej głowie nadal mam 24 lata, w pamięci mi się ostało, że całkiem niedawno obchodziłam 26 urodziny. A tak naprawdę to dwa tygodnie temu, 23 stycznia, skończyłam 27 lat, jakoś ciężko mi w to uwierzyć. W moje urodziny Timur spóźniał się z pracy do domu, moja nad aktywna wyobraźnia jak zwykle w takiej sytuacji zaczęła mi podsuwać przed oczy bardzo sugestywne obrazy Timura leżącego na przejściu dla pieszych w kałuży krwi, rozjechanego przez pijanego kierowcę i otoczonego tłumem gapiów. W końcu jednak przyszedł ten moment, kiedy drzwi wejściowe się otworzyły i zobaczyłam... klatkę.

Timur przyniósł ze sobą klatkę dla gryzoni, pudełko karmy, worek trocin i pudełko po żarówce energooszczędnej, w której siedział maleńki szczurek. Rozpłynęłam się z radości, uwielbiam gryzonie, i hodowałam wcześniej szczury, wiem, że są niesamowicie inteligentne i kochane. Ten konkretny osobnik okazał się być samiczką, po kilku dniach dyskusji postawiłam na swoim i nazwaliśmy ją Bunia. Bunia jest jeszcze nieśmiała, ale bardzo lubi głaskanie i przepada za orzechami włoskimi, nie lubi ostrego światła i rodzynek.
Moje urodziny w tym roku wypadały w czwartek, w środę sześć dni później byłam w pracy a w Donbassie (a przynajmniej w tej części gdzie mieszkam i pracuję) temperatura spadła poniżej -20 C i rozszalała się zamieć śnieżna, całkowicie zasypując niektóre drogi międzymiastowe. Tego dnia po południu zadzwonił do mnie Timur i powiedział, że ze względu na zamieć skrócono im dzień pracy i że postanowił przygarnąć szczeniaka, którego spotkał tego dnia po drodze do domu. Wyobraźcie sobie taką sytuację: jest przeraźliwie zimno, lodowaty wiatr zasypuje wam oczy śniegiem, tak, że prawie nic nie widać i spotykacie na swojej drodze brudnego szczeniaka, z obrożą na szyi, który zaczepia wszystkich przechodniów. Myślę, że trzeba być bez serca, żeby przejść obok i nie ulitować się nad biednym zwierzakiem. Timur nie jest bez serca, myślę, że tego dnia uratował psiakowi życie. Nowy członek naszego małego stada został nazwany Belti.
Belti kiedy się ogrzała, pojadła i odpoczęła okazała się być diabłem tasmańskim. Kradnie i zjada ozdoby z choinki, poluje na nasze kapcie i na gołębie na podwórku (już dwa złapała, ale udało mi się ją zmusić, żeby je wypluła, puki jeszcze były żywe). Wymaga długich i męczących spacerów, w przeciwnym razie nie daje nam spać wieczorami bo rozpiera ją energia i chce się bawić. Po podłodze wiecznie walają się kawałki gazet i chusteczek, które Belti kradnie a potem rozrywa na strzępy, zmusza nas do częstszego sprzątania. Poza tym jest niesamowicie łagodna, pozwala robić ze sobą wszystko i nigdy na nas nie warczy, można jej nawet wyciągnąć jedzenie z pyska i nie będzie protestować, bardzo lubi się przytulać.
Karmieniem szczura zajmuję się ja (Bunia jest wegetarianką), a psa karmi Timur, gotuje jej kasze i mięso. Pewnego dnia zadzwoniłam do Timura będąc w pracy i zaczęłam wypytywać o naszą przybłędę, czy ją wyprowadzał, czy była grzeczna, czy ją karmił, czym ją karmił. Tak karmił, dał jej kaszę gryczaną i smażoną wątróbkę. - OK, a sam obiad juz jadłeś? - Tak. - A co? - To samo, kaszę gryczaną i wątróbkę.
A oto próba integracji naszych zwierzaków. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz